Od kilku dni media szeroko rozpisują się o tzw. paradzie planet, sugerując, że mamy do czynienia z niezwykle rzadkim i spektakularnym zjawiskiem na nocnym niebie. W rzeczywistości sprawa wygląda nieco inaczej – owszem, mamy możliwość zobaczenia kilku planet jednocześnie, ale daleko temu do wielkiej koniunkcji czy układu, który rzuciłby nas na kolana.

Czym jest parada planet?
Parada planet to sytuacja, w której kilka planet Układu Słonecznego znajduje się na niebie wzdłuż linii ekliptyki – czyli pozornej drogi, po której porusza się Słońce w ciągu roku. Planety zawsze trzymają się tej linii, ponieważ ich orbity leżą mniej więcej w jednej płaszczyźnie. Jednak to, że kilka planet jest w tym samym czasie widocznych po zachodzie Słońca, nie oznacza jeszcze, że znajdują się obok siebie czy tworzą jakikolwiek efektowny wzór.

Czy rzeczywiście mamy co podziwiać?
Na nocnym niebie teoretycznie można dostrzec aż siedem planet. W praktyce jednak wygląda to tak:
- Wenus, Jowisz i Mars – to jedyne obiekty, które bez trudu dostrzeżemy gołym okiem. Wenus jest wyjątkowo jasna, Jowisz dominuje na południowym niebie, a Mars świeci nieco słabiej, ale nadal pozostaje widoczny.
- Merkury – znajduje się bardzo nisko nad zachodnim horyzontem i zanika w poświacie Słońca. Przez najbliższe dni jego widoczność będzie coraz lepsza, ale obecnie trzeba wiedzieć, gdzie go szukać i dysponować idealnym horyzontem.
- Saturn – praktycznie niewidoczny gołym okiem. Znajduje się tak blisko Słońca, że zanika w jego blasku.
- Uran i Neptun – te planety są kompletnie niewidoczne bez teleskopu.
Podsumowując – paradą planet nazywa się sytuację, gdy kilka planet jest jednocześnie widocznych na niebie, ale to, że niektóre z nich są niedostrzegalne gołym okiem, a inne znajdują się daleko od siebie, mocno podważa medialne hasła o „spektakularnym show na niebie”.